JOŁ JOŁ JOŁ!!! Co tam słychać ziomki? :DDDDDDDDDDDD
Dzisiaj się coś w pewnym sensie zacznie, ale nie powiem co ;D Na końcu zadam małe pytanko, ale spoko proste ;D
Miłego czytania:
Wysiadłysmy z limuzyny. Mężczyzna stojący po środku, rozłyżył ręce i zbliżył się do nas.
-Witam was w Los Angeles! Jestem Arthur Goodman
-Eeh... dzięki, a tak między nami to kim pan jest? - spytałam, najwyraźniej urok miasta troche wysuszył mi mózg. Zauważyłam jak Camille robi face palma i cichutko na nią warknęłam.
-Cóż, dobrze, zaprazszam do środka- rzekł ignorujac moje głupie pytanie i wchodząc do budynku.
Szlismy przez dlugi korytarz. Ściany miały uroczy bordowy kolor. Moment później Arthur zatrzymał się w holu, w którym stała kanapa, dwa fotele i stolik, my również staneliśmy. Goodman rozejrzał się.
-Gdzie Chewitt, Jackie?- zwrócił się do wysokiej brunetki, stojącej obok nirgo.
-Spóźnia się, jak zawsze, miał tu być godzinę temu, a ja nazywam się Jenny- odparła azjatka.
-Nie wydaje mi się. nIech ktoś zadzwoni po tego cholernego Chewitta
Nagle na Arthura wpadł jakiś młody, wysoki chłopak. Od razu wszystkie zaczęłyśmy zwracać na siebie jego uwagę, co skończyło się tym, że uśmiechnął się do nas i puścił oczko. A my momentalnie się zarumieniłyśmy. No co? Facet był piękny!
-Kim jesteś? Czemu tu jesteś? I czy widziałeś gdzieś Chewitta?- zaczął zadawać pytania, lekko rozgniewany Goodman.
-Jestem Jack, asystent pana Falcona, ide właśnie do niego, pan Chewitt jeszcze nie przyszedł- odparł przystojniak.
-Myślałem, że Davidowi asystuje Mel, nie ważne, idź już
Chłopak jednak przyjrzał się nam i powiedział:
-Może zamiast niepotrzebnie czekać na Chewitta, dasz im kogoś innego? Gerard co prawda jest dobry, ale z nich szyko gwiazd nie zrobi, one teraz potrzebują solidnej ręki, która sie nimi zajmie, a obecnie nie ma takiej roboty, kogoś bardziej zdyscyplinowanego, żebyś zarobił na nich miliony, a Chewitta zostaw dla bardziej odpowiedzialnych artystów.
-Wiesz co Joe
-Jack!
-Nie ważne, to jest niezły pomysł, gdzie jest Roxy?
-Na urlopie, powiedziała, że nie wróci przez najbliższe 2 tygodnie- odpowiedziała Jenny
-Falcon! Masz nowe zabawki!- wrzasnął Goodman po chwili zastanowienia. Jak na zawołanie w drzwiach stanął niski, gruby facet i gdy tylko nas zobaczył wszasnął na pradawnych bogów, długie i przeciągłe "NIEE!!!". Jednak po długiej kłótni, menadżer, zgodził się zostać naszym nowym menadżerem. Z tej radości zaczełyśmy biegać po korytarzach i piszczeć i przez przypadek wpadłyśmy do sali, na której trwała właśnie jakaś ważna konferencja. Ale wtopa...
Godzinę później Jenny zabrała nas do hotelu, powiedzieli nam, że nasze własne mieszkanka są jeszcze nie gotowe. Pokój miałyśmy na razie wspólny. Był cudny. Trzy śliczne łóżka dwuosobowe tuż obo siebie, wszystko w fuksji albo fiolecie. Podobało mi się tam. Dziewczyny zaczęły się rozpakowywać, mi jednak teraz nie chciało się zajmować walizkami. Wrócilam do studia. Nie wiedzieć czemu, czułam taką potrzebę. Jakby właśnie tam coś miało odmienić moje życie, ale to takie nie realne, ono już uległo zmianie i jest zajebiste!
-Kocham to miasto- szepnęłam sama do siebie. Nagle jednak coś usłyszałam. Te dźwięki nie dawały mi spokoju. Wydawały się być takie znajome. Zaczęłam biegać po korytarzach jak szalona w poszukiwaniu melodii. Ktoś śpiewał. Podeszłam do jednych drzwi. Wsluchałam się. NIe no nie wierzę! To nie mogą być oni! Drzwi były uchylone, więc ostrożnie zajrzałam przez szpare do środka, a to co zobaczyłam, na zawsze odmieniło moje życie i wywołało nagły przypływ szcczęścia...
A teraz pytanko: Co takiego/Kogo takiego Riv zobaczyła w pokoju? Piszcie w komentach jak myśłicie ;DDDDDDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz